Bp Jan Chrapek CSMA
Wiceprzewodniczący Rady Konferencji
Episkopatu Polski ds. Środków Społecznego Przekazu

Nie wiem, czy zdołam odpowiedzieć na zawarte w tym temacie pytania. Chciałbym raczej podzielić się swymi przemyśleniami. Nie sądzę bowiem, że posiadamy już jakąś bardzo precyzyjną odpowiedź na temat roli współ-czesnych mediów. Dokonuje się ogromna, niespotykana rewolucja w zakresie nowych technologii elektronicznego komunikowania. Rewolucja, której skutki jeszcze trudno przewidzieć. Specjaliści od teorii komunikowania twierdzą, że będzie to we współczesnej cywilizacji jedna z największych rewolucji, która całkowicie zmieni międzyludzkie relacje. W związku z tą właśnie rozpoczynającą się nowymi osiągnięciami technologicznymi rewolucją warto więc postawić sobie pytanie o istotę samej rewolucji i o to, jak ona będzie kształtowała ludzkie życie i ludzkie wspólnoty? A następnie: jak można byłoby uchronić owe powstające media i możliwości w nich wpisane od drapieżności i od tego wszystkiego, czym do tej pory często one się charakteryzowały?

Kiedy myślimy o chrześcijańskiej kulturze, to przede wszystkim mamy na uwadze każdą kulturę ludzką, w której zasiane jest i wzrasta ziarno ewangelicznych wartości. I ten proces siania i pomocy we wzrastaniu ziarna ewangelicznych wartości nazywamy inkulturacją. Nie jest więc chrześcijańska kultura jakimś samodzielnym czy wydzielonym bytem, jakąś „zakrystią” czy enklawą, izolowanym od profanum czy świeckości światem, ale jest inspiracją przemieniającą kulturę, wchodzącą z już istniejącymi kulturami w jakiś rodzaj dialogu, w jakąś interakcję. Z samej swej natury chrześcijaństwo ma wchodzić w interakcję z kulturą.

Jezus odchodząc powiedział: "Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody" (Mt 28, 19). Idźcie i wykorzystujcie wszystkie sposobności jakby wpisane w wasze ludzkie możliwości głoszenia i nauczania. A jeszcze bardziej fundamentalne jest zdanie, przesłanie Księgi Rodzaju, kiedy Bóg mówi, aby ludzie "zaludnili ziemię i czynili ją sobie poddaną" (Rdz 1, 28). Ziemia to środowisko istnienia i rozwoju człowieka. Czynić ją sobie poddaną, to najpierw rozumieć ją. A potem, uczynić wszystko, aby ona służyła człowiekowi, a nie, żeby człowiek był niewolnikiem "ziemi", czyli środowiska, w którym żyje i działa. W tym imperatywie biblijnym zawarte jest jakby to pragnienie Boga; zadanie, abyśmy przenikali ludzkie kultury wartościami ewangelicznymi.

W dniu Pięćdziesiątnicy, po Zesłaniu Ducha Świętego, jest to bardzo symbolicznie pokazane, kiedy ludzie słyszą słowa Piotra we własnych językach. Apostołowie głosili wielkie dzieła Boże we własnych językach. Tu nie chodziło tylko o języki, jak to rozumiemy: mezopotamski, grecki, czy hebrajski. Istotne było to, że ludzie słyszeli przesłanie ewangeliczne jakby w kontekście tego, czym dotychczas żyli, co kształtowało ich sposób myślenia. Wiemy, jak powoli kultura judaistyczna przemieniała kulturę rzymską i grecką; jak chrześcijaństwo przemieniało i przemienia kultury Afryki i Europy - w tym naszą słowiańską, Ameryki Łacińskiej, Indii czy Chin. To jest właśnie ten owoc kultury przenikniętej chrześcijaństwem, to jest owoc owego wysiłku realizowania nakazu "czynienia sobie ziemi poddaną" i "nauczania wszystkich narodów". Ta dialektyka chrześcijańska polega na konieczności wcielania orędzia ewangelicznego w kulturę. A zarazem na wymogu osądu kultury (to jest bardzo ważne), osądu kultury z punktu widzenia Ewangelii. Odrzucania tego, co nieludzkie, odrzucania kultu idoli, bożków w sensie takich celów, które nie współgrają z przesłaniem ewangelicznym. Celem inkulturacji jest nie tyle zawładnięcie kulturą, ile stworzenie wewnątrz niej warunków dla wolności religijnej, współudział w jej prawdziwie humanistycznym rozkwicie i rozwoju.

Proces, którego jesteśmy świadkami, dokonujący się w zakresie technologii komunikowania, kreuje zupełnie nową rzeczywistość. Tak jak Apostołowie z Ewangelią 2000 lat temu znaleźli się na ulicach Rzymu, w zupełnie odmiennej kulturze niż w ta, w której się wychowali, i w której zostało im powierzone ewangeliczne orędzie, tak i my, ludzie chrześcijańskiej i europejskiej tradycji i kultury powoli wchodzimy w odmienny świat kształtowany przez nowe technologie informowania, które ze świata współczesnego czynią "małą wioskę" - jak to kiedyś powiedział McLuhan - i które sprawiają, że odległy świat wydarzeń zbliża się do naszych domów. Dzięki współczesnym możliwościom wiemy o tym, co dzieje się gdzieś bardzo daleko. Natomiast coraz trudniej nam usłyszeć "rytm własnego serca", czy na przykład wiedzieć, co się dzieje w naszej rodzinie. Bo nasz czas i nasze relacje z innymi ludźmi są jakby zabrukowane przesłaniami medialnymi. Coraz bardziej odległym staje się ktoś bliski z naszej rodziny, ktoś kto mieszka na tej samej klatce schodowej. Ten fakt sprawia, że pojawia się nowa przestrzeń możliwości. Ten fakt sprawia także, że istnieje wielka potrzeba, abyśmy położyli nacisk na międzyosobowe relacje.

Obraz świata, który w sobie mamy, obraz otaczającej rzeczywistości, nie jest obrazem zrodzonym z osobistego doświadczenia rzeczywistości, ale jest obrazem zapożyczonym czy raczej zapośredniczonym. Bo przecież wszystko, co wiemy o współczesnym świecie, nawet to, jaka będzie jutro pogoda, wiemy nie tyle z własnego doświadczenia, ile z mediów. Wiemy, bo ktoś nam wieczorem w TV powiedział, jaka będzie temperatura. W związku z tym ubieramy się tak, jak nam powiedział spiker telewizyjny.

Cały obraz rzeczywistości świata, który posiadamy, jest obrazem zapośredniczonym. Myślę, że ten brak rzeczywistego kontaktu z otaczającym nas światem, to że żyjemy - jak to modnie określają - w świecie wirtualnym, świecie nierealnych doświadczeń, ma swój ciężar i swoje znaczenie. W związku z powyższym coraz trudniej jest nam, ludziom, znaleźć się w tym świecie i mieć wiarę w to, iż można realnie wpłynąć na otaczającą nas rzeczywistość. Ogromne zwiększenie oferty medialnego komunikowania, wraz z rozwojem techno- logii cyfrowej, sprawi, że zamiast kilkunastu czy kilkudziesięciu kanałów do dyspozycji będziemy mieli wkrótce kilkaset i to kanałów tematycznych, które będą rozbijać kody kanałów do tej pory przekazujących całe dziedzictwo kultury światowej, europejskiej i narodowej. Dotychczas wszystkie media publiczne miały obowiązek przekazywać - i lepiej lub gorzej to czyniły - pewien depozyt kultury narodowej.

Przy tematycznych kanałach telewizji coraz bardziej będzie postępowała fragmentaryzacja obrazów świata i fragmentaryzacja naszego poznania, które - także na skutek nowej technologii - zupełnie zmienia swą naturę. Nasze poznanie, które my jeszcze jako starsze pokolenie posiadamy, było poznaniem sylogistyczno-linearnym. Poznanie, które w obecnej chwili jest na etapie tworzenia, będzie miało za sprawą mediów audiowizualnych coraz bardziej charakter poznania "mozaikowego". To jest zupełnie nowy rodzaj poznania. Nie ma tam sylogizmu, a więc że coś z czegoś wynika. Nie ma tam tych elementów, które do tej pory funkcjonowały w kulturze: potrafiliśmy się logicznie zastanawiać, bo tak nas ukształtowała natura druku, natura dotychczasowych mediów. Dzisiaj natura funkcjonowania mediów jest zupełnie odmienna. Ma charakter, jak wspomniałem, mozaikowy i tak też kształtuje nasze poznanie. Mamy taki zapożyczony i mozaikowy sposób widzenia świata. I mozaikowy sposób mówienia o świecie. Poznajemy fleszami, tak jak film, program telewizyjny, czy jak audycja radiowa. Owszem, one oświetlają pewne wydarzenia i mówią coś o rzeczywistości. I my też tak tę rzeczywistość w sposób fleszowy postrzegamy i w taki sposób o niej mówimy.

To wszystko, co się dokonuje w sferze technologii przekazu, zwiększa dominację mechanizmów rynkowych oraz wpływa na komercjalizację w sferze dóbr kultury. Kultura, która powstawała w minionych wiekach, była zrodzona nade wszystko z osobistego doświadczenia zachwytu pięknem. Kiedy Michał Anioł odczuł w sobie zachwyt pięknem i kiedy natknął się na kawał marmuru we florenckich kamieniołomach, postanowił ów zachwyt przekuć bezinteresownie w dzieło sztuki. Uczynił to nie z pobudek komercyjnych. Czuł wewnętrzną potrzebę, aby podzielić się w sposób bezinteresowny z innymi tym zachwytem, którego doświadczył patrząc na ów kawał marmurowego głazu we florenckiej kopalni.

Michał Anioł dzielił się z odbiorcą sztuki swoim zachwytem pięknem. Dziś coraz rzadziej rodzą się produkty kulturowe, które są wynikiem chęci zmaterializowania własnego zachwytu pięknym. Dziś coraz częściej produkt kulturowy jest traktowany jak każdy inny produkt, jak chleb, kapusta. O tyle jest obecny na rynku medialnym, o ile dobrze się sprzedaje. Następuje dominacja mechanizmów rynkowych, która komercjalizuje dobra kultury. To jest kolejną rzeczywistością otaczającego nas świata, w którą my z wartościami ewangelicznymi musimy wchodzić i którą musimy humanizować.

Myślę, że warto tutaj wspomnieć o tym, co najbardziej chyba spędza sen z oczu przedstawicielom Ministerstwa Kultury i co często bywa także przedmiotem obrad Komisji ds. Mediów przy Konferencji Episkopatów Europy. Chodzi tu o wielki nacisk ze strony Amerykanów, aby produkty kultury traktować na tych samych komercyjnych zasadach, wypracowanych w ramach urugwajskich umów GATT, co inne produkty. Domagają się oni zatem wol-nego przepływu dóbr kultury (w sensie produktów kultury), co może oznaczać zniszczenie kultur regionalnych, bo produkcja kulturalna krajów ubogich nie może konkurować ekonomicznie z bardzo tanimi produktami amerykańskimi. To może powodować pewien rodzaj "McDonaldyzacji" kultury w ogóle. Bardzo niebezpieczne zjawisko.

Myślę, że jest to wielkie wyzwanie dla nas - przedstawicieli Kościoła. Kościół miał w swojej historii doświadczenie, że jakkolwiek wyrósł z kultury łacińskiej, to był w stanie dokonać inkulturacji poza jej obszarem, tzn. umiał się ubrać w szaty afrykańskie, latynoamerykańskie czy azjatyckie. W związku z tym, może być jakimś wzorem. Dlatego często na zebraniach Komisji Episkopatów Europy mocno bronimy owej zasady, aby nie narzucać modeli widzenia świata i międzyludzkich kontaktów przez Amerykanów, których produkty kulturowe i sposób ich przekazywania są bardzo odległe od tego, co nazywamy europejską, afrykańską czy południowoamerykańską kulturą.

Wielkim wyzwaniem jest także to, że w mediach coraz bardziej zapośredniczony jest nie tylko sposób widzenia świata, ale także sposób ludzkiego życia. Coraz częściej występuje zjawisko telepracy. Nawet w Polsce są ludzie, którzy dzięki łączom internetowym pracują dla firm mieszczących się gdzieś w Płn. Ameryce, pod Chicago. Czy choćby telezakupy. Wszystkie te zjawiska budują sieć wirtualnego świata, która będzie powodować coraz większą izolację współczesnego człowieka. Do tej pory, gdy ktoś chciał coś kupić lub pracować, szedł do jakiejś wspólnoty pracy, która mogła być uciążliwa, ale była wspólnotą międzyludzkich relacji. Spotykał ludzi. Dziś coraz bardziej staje się samotny i coraz bardziej będzie się stawał samotny w miarę rozwoju nowych możliwości komunikowania.

Dlatego też rodzi się bardzo głęboka potrzeba tworzenia przestrzeni relacji międzyosobowych, budzenia postaw bycia w relacji do innych osób. Bo te wszystkie nowe technologie odpersonalizują nas. Kościół podkreśla, że komunikowanie powinno być drogą do wspólnoty. Tymczasem komunikowanie medialne jest dziś przede wszystkim przekazem informacji i dostarczaniem rozrywki. Stąd nie tworzy ono prawdziwie ludzkiej wspólnoty. Nie jest elementem wspólnototwórczym, przynajmniej w tradycyjnym znaczeniu, w jakim my je rozumiemy.

Często zanika także poczucie utożsamienia z własnym środowiskiem kulturowym na skutek uczestniczenia w jakimś medialnym zjawisku. Przy tematycznych kanałach telewizji ten zanik tożsamości może być jeszcze silniejszy. Na przykład będzie kanał na temat hodowania czarnych róż. Ktoś, kto będzie oglądał tylko ten kanał, dowie się bardzo wiele na temat czarnych róż, ale już nic nie będzie wiedział o innej rzeczywistości, bo nie będzie zainteresowany innymi kanałami czy informacjami. To może powodować zanik tożsamości, ponieważ człowiek taki nie będzie miał potrzeby komunikowania czy też odbioru tego, co jest zapisane w kodzie jego własnej kultury. Ponadto ekonomia, która jest fundamentem niemal wszystkich dziedzin życia, może powodować, że cały szereg pozytywnych niezwykle rzeczy, na przykład wartościowych programów, nie będzie się mógł przebić.

Istnieją też nowe wyzwania etyczne. Niedawno na jednym z europejskich zjazdów zwróciłem uwagę na potrzebę nowej odpowiedzialności w mediach. W średniowieczu autorzy zwykle nie podpisywali swych dzieł. Kiedy pojawił się druk i nastąpił większy przepływ intelektualnego produktu, trzeba było większej odpowiedzialności za słowo i dlatego pojawiły się nazwiska autorów i ich prawa. Dzisiaj musi wytworzyć się nowa odpowiedzialność. Przy rozwoju Internetu będą być może potrzebne centra internetowe, które będą odpowiedzialne za przekazywane w nich treści. Chodzi o odpowiedzialność moralną, ponieważ dziś za pośrednictwem Internetu można bez trudu przekazać informacje, które niszczą dobre imię drugiego człowieka, bezpieczeństwo narodowe czy pokój. Stąd te nowe wyzwania natury etycznej. Coraz trudniej w takim gąszczu informacyjnym obronić wolność przekonań.

Ponadto w świadomości dzisiejszych ludzi istnieje nie to, co naprawdę zaistniało, lecz to, co podały najważniejsze agencje informacyjne. Bo tylko to jest potem kupowane i przekazywane przez inne ośrodki medialne. A więc jeśli jakieś międzynarodowe gremium postanowi nie dopuścić pewnej informacji z przyczyn ideologicznych czy innych, to rzeczywiście fakt, o którym mówi ta informacja, nie zaistnieje. Może więc nastąpić cenzurowanie informacji. Zwiększenie ilości informacji niekoniecznie równać się musi zabezpieczeniu faktycznej wolności wymiany myśli i informacji. Rewolucja technologiczna każe więc myśleć o tym, aby szeroka oferta programowa i informacyjna była dostępna wszystkim i zagwarantowana przez pewien rodzaj pluralizmu. Myślę, że tutaj jakieś wspólne działanie jest potrzebne.

W świecie, w którym coraz więcej jest sieci komercyjnych, niezbędna jest troska o media publiczne i o to, aby pełniły one swoją misję. Media publiczne muszą coraz bardziej stawać się przedmiotem naszych wspólnych trosk, mają bowiem obowiązek odzwierciedlania tego, czym żyje wspólnota narodu danego kraju. Niestety ulegają one coraz częściej pokusie komer-cjalizacji, bo tu też rządzi rachunek ekonomiczny.

Na tle tego, co powiedziałem, rodzi się pytanie: co my jako chrześcijanie możemy zrobić? Czy są jakieś pozytywne znaki. Wielki twórca teorii roli nowych mediów w życiu społecznym, H. Innis, w książce The bias of communication mówiąc o skrzywieniach cywilizacyjnych na skutek pojawienia się nowych technologii komunikowania, stwierdził, że człowiek po jakimś czasie dostosowuje się do danych mediów, a one powoli tracą swój drapieżny charakter. McLuhan w książce napisanej wspólnie z francuskim badaczem P. Babinem powiedział, że rozwój mediów elektronicznych powoduje wzrost zapotrzebowania na świadków i na mistykę. Kamera, mikrofon - media jakby odsłaniają całą rzeczywistość i ewentualny fałsz w niej zawarty. One wymagają większego autentyzmu. To powoduje, że człowiek współczesny pod wpływem mediów nie lubi nauczycieli, lecz nade wszystko świadków. A jeśli już nauczycieli, to jako świadków. Właśnie media coraz bardziej wymagają autentyzmu, coraz bardziej sprawiają, że ludzie są wrażliwsi na autentyzm. Podejrzliwie patrzą, czy ktoś nie gra. To jest pozytywne zjawisko powstające pod wpływem mediów. Myślę, że z tego należy się cieszyć.

Wielką koniecznością jest dzisiaj, abyśmy się nauczyli języka i natury mediów po to, aby umieć przetłumaczyć na ten język Ewangelię. Powoli już się to dokonuje. Obserwowaliśmy w telewizji spotkanie Jana Pawła II z młodzieżą na Tor Vergata, podczas Światowego Dnia Młodzieży. Nabożeństwa te były doskonale przetłumaczone na język mediów. Jan Paweł II pokazał nam, że można i trzeba podjąć taki wysiłek. Uzyskaliśmy dzięki temu spotkaniu wielkie świadectwo, czym może być chrześcijaństwo dla kultury audiowizualnej. Właśnie ten wysiłek przetłumaczenia - także formy nabożeństw - na język medialny jest znakiem powolnego wzajemnego przenikania się omawianych rzeczywistości.

Weźmy na przykład odkrycie "radiowości" modlitwy. To dzięki Radiu Maryja okazało się, jak bardzo medialna może być modlitwa. Modlitwa, wypełniając przestrzeń radiową, staje się elementem wspólnototwórczym. Czy też odkrycie w "Rozmowach niedokończonych" roli wymiany opinii. Nie mówię o samej treści tych rozmów. Odkrycie wielkiej potrzeby (nie tylko w Polsce, ale wcześniej również na świecie) bezpośredniego kontaktu z człowiekiem dzięki falom radiowym tworzy nowy rodzaj wspólnoty.

UNDA-WACC i Komisja Episkopatów Europy podjęły wspólne działania na rzecz takiego formowania ludzi, aby umieli krytycznie podchodzić do przekazywanych treści i potrafili swoje chrześcijaństwo wyrazić w pytaniach kierowanych do źródeł przekazu medialnego, tak aby były obecne w nich takie treści, jakie są oczekiwane. Mamy na przykład dzisiaj w Polsce ogromną możliwość działania w związku z programem "Big Brother", który ma być wyemitowany przez jedną ze stacji telewizyjnych. Ten program ze swej natury jest programem złym, bo zbudowany jest na tym, czego się wstydzimy w normalnym życiu - na podglądactwie. Czy ktoś z Państwa, jeśli kiedyś uległ pokusie podglądactwa, miałby czelność publicznie przyznać się: jestem podglądaczem, to jest moja wielka przyjemność. Tymczasem na takim fundamencie budowana jest pewna medialna rzeczywistość przy akceptacji milionów telewidzów. Brak prawdziwie chrześcijańskiej wrażliwości spowoduje, że takimi programami będziemy coraz częściej karmieni.

Powinniśmy więc być aktywnymi uczestnikami przekazu medialnego w sensie stawiania wymagań co do potrzeb, jakim powinny one wychodzić naprzeciw, zwłaszcza gdy chodzi o treść przekazu. Myślę że to przede wszystkim wierni świeccy mają tutaj do odegrania ogromną rolę. Trzeba dynamicznie wchodzić w świat mediów i próbować go przemieniać. Budując małe wspólnoty parafialne czy też tworząc je w ramach poszczególnych ruchów i stowarzyszeń, kształtujemy nową rzeczywistość, tworzymy krytyczne środowisko dla funkcjonowania mediów, bo przecież przekaz przechodzi przez wspólnoty. W ten sposób budujemy "siatkę ocen" wobec tego przekazu, który jest nam serwowany. Jeśli będzie on agresywny, to te wspólnoty poprzez swoją opiniotwórczą rolę mogą zmniejszać jego zakres oddziaływania. Stale istnieje też potrzeba tworzenia własnych mediów po to, abyśmy mogli w ich ramach wypracować optymalny model przekazu religijnego.

Często pojawia się pytanie, czy powinny być reklamy w mediach katolickich. Niektórzy uważają, że jest to coś złego. Moim zdaniem, jest to niebezpieczna teza, bo media katolickie nadając reklamy ipso facto formułują je w oparciu o wartości chrześcijańskie. Będą więc alternatywną formą reklamy w stosunku do tej agresywnej produkcji reklamowej. W ten sposób tworzy się też lobbying ekonomiczny ludzi wierzących, co staje się inspirującą alternatywą dla czysto komercyjnego robienia reklamy. Dlatego wysiłek budowania reklamy na przesłaniu chrześcijańskim jest także wysiłkiem oddziaływującym na kulturę medialną.

Oprócz wspomnianych tu wielkich zagrożeń są także wielkie możliwości, ale zostaną one wykorzystane tylko wtedy, gdy bez lęku wejdziemy w to, co się nazywa otaczającą nas rzeczywistością, gdy będziemy klarownie mówić o zagrożeniach typu ekonomiczno-komercyjnego, gdy będziemy łagodzić grę interesów politycznych. Typowym przykładem takiej postawy jest Radio Renesans w Portugalii, prowadzone przez ruchy religijne i będące najlepszym radiem w tym kraju. To katolickie radio w sposób profesjonalny przekazuje informacje i inne programy. Nawet radiostacje państwowe nie potrafią mu dorównać. Jest to dowód na to, że jako chrześcijanie możemy wchodzić w media. A że treść religijna może być treścią medialną, to pokazują chociażby jubileuszowe spotkania Ojca Świętego z młodzieżą.

Kiedyś zapytano podobno Jana Pawła II, czy nie przesadza ze swoimi bardzo trudnymi katechezami wygłaszanymi w każdą środę na palcu św. Piotra. Przecież nikt tego nie rozumie - mówili krytycy. A Papież miał odpowiedzieć: "doskonale o tym wiem, dlatego jeżdżę po placu tworząc w ten sposób jakby tworzywo medialne, które może być wzięte przez telewizję czy radio; później ludzie, wspominając tamto spotkanie, wracają do katechezy".

Chciałbym zakończyć wnioskiem: troska o kulturę medialną jest troską o człowieka.