Jerzy Marlewski - Mazowiecki Ośrodek Formacji

Wydaje się to niemożliwe, by w jednym i tym samym Kościele i narodzie były tak radykalne podziały wewnątrz i pomiędzy wspólnotami i organizacjami katolickimi, a jednak tak jest i to nie tylko z powodu różnych orientacji ideowo-politycznych, ale wręcz religijnych i duchowych. Uwidocznia się to szczególnie mocno w naszych polskich odpowiedziach na soborowe i papieskie wezwania o ekumeniczną postawę. Często trafiają one na wewnętrzny i środowiskowy opór wielu katolików w naszym kraju. Myślę, że opór ten ma  swe korzenie w religijno-kulturowym podłożu wychowania katolickiego, a mówiąc konkretniej w dwojakiej kulturze duchowej polskiej społeczności katolickiej. Owa dwojakość widoczna jest także wśród duchowieństwa, ale tu chcę skupić uwagę przede wszystkim na laikacie, zwłaszcza zorganizowanym w rozmaite ruchy, stowarzyszenia i środowiska. Otóż wygląda na to, że mamy do czynienia z dwoma nurtami religijności katolickiej. Jeden nazwałbym „kulturą Ojcze nasz”, a drugi – „kulturą religijnej pychy”.

Kultura Ojcze nasz rodzi się właśnie z głębokiego zrozumienia i przeżywania sensu Modlitwy Pańskiej, uznania jej duchowo-religijnego i etyczno-moralnego przesłania za wiodącą normę bycia człowiekiem, chrześcijaninem i obywatelem, a w konsekwencji teoretycznego i praktycznego wyboru postaw wobec spraw tego świata, wobec drugiego człowieka i wspólnot, które współtworzymy. Jądrem tej kultury jest to wszystko, co wyraża i zawiera się w słowie nasz. Nasz – czyli nie tylko mój, nie tylko mojej rodziny, mojego środowiska, mojego narodu, mojej rasy czy mojej wspólnoty religijnej. Kiedy modlimy się mówiąc „Ojcze nasz”, to w istocie wyznajemy, że wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Ojca, a więc jesteśmy niczym siostry i bracia – skąd więc tyle uprzedzeń, nieżyczliwości a nawet wrogości między wspólnotami religijnymi i organizacjami wiernych świeckich w naszym Kościele i narodzie? Kiedy modlimy się mówiąc „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”, to w istocie rzeczy wyrażamy pragnienie sprawiedliwej solidarności i wspólnego dobra, a nie gromadzenia bogactw na zapas dla siebie samych i kosztem innych. Kiedy modlimy się słowami „i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, to uznajemy się za osoby i wspólnoty pełne ułomności, a nie z jakiegoś religijnego powodu lepsze od innych, oraz wyrażamy wolę przebaczenia i co najmniej prawdziwego dialogu z innymi wskazując drogę do odrodzenia dobrych relacji z innymi ludźmi czy wspólnotami przynajmniej tego samego Kościoła. Kiedy modlimy się słowami „i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego”, to w istocie wyrażamy pragnienie tego dobra  Bożej opatrzności i Bożego miłosierdzia nie tylko dla siebie samych, ale dla każdego i wszystkich ludzi. Jest więc kultura Ojcze nasz zaprzeczeniem i wyrzeczeniem się wszelakiego egoizmu indywidualnego czy grupowego, wszelkiej pychy i wyższości, będąc jednocześnie wyrazem naszej religijno-kulturowej tożsamości i publicznym dawaniem świadectwa swej wierze. Jest też poniekąd ludzką twarzą Kościoła – tą twarzą i taką twarzą, jaką widzi świat.

Jednak nie tylko taką ludzką twarz Kościoła zna świat, bo wśród społeczności katolickiej istnieje i wcale nieźle egzystuje drugi nurt kulturowy, a  niekiedy wręcz religijno-polityczny, który tu nazwałem „kulturą religijnej pychy”. To jego reprezentantami są ci katolicy i te środowiska lub organizacje katolickie, które uważają się za lepsze, bardziej kompetentne i nieomylne, jedynie godne i upoważnione do reprezentowania myśli katolickiej a niekiedy nawet samego Kościoła. Swoje poglądy i stanowiska uważają za jedynie słuszne, a swoje instytucje – w tym środki społecznego przekazu – traktują jako niemal równorzędne z kanonicznie prawomocnymi instytucjami Magisterium Kościoła. Spośród nich rekrutują się też i ci, którzy zawsze najlepiej wiedzą „co miał na myśli Papież” czy też uważają się za jedynie właściwych interpretatorów papieskiego czy biskupiego nauczania. I tu widziałbym  jeden z najważniejszych i głównych powodów braku porozumienia i obywatelskiego współdziałania ruchów i stowarzyszeń katolików świeckich, co oczywiście może tylko cieszyć zwolenników sekularyzacji życia i przeciwników chrześcijańskiego ładu moralno-społecznego nie tylko w Polsce, ale także w Unii Europejskiej i całym współczesnym świecie.

Znamiennym wyrazem tej kultury jest też fakt istnienia  w strukturze Kościoła w Polsce dwóch jakby „central” koordynujących działalność ruchów i stowarzyszeń katolickich, czego efektem jest między innymi niemożność rzeczywistego współdziałania tych organizacji i tworzenie solidarnego frontu katolickiej opinii publicznej czy akcji obywatelskiej. Nie możemy razem coś podjąć i wykonać, bo „my jesteśmy od Pawła” a „wy jesteście od Apollosa” zaś „tamci są od Kefasa”, więc też nie są godni bycia z nami – i to wystarcza, by jakiekolwiek inicjatywy wspólnie przygotowane i wspólnie realizowane nie mogły umacniać i poszerzać chrześcijańską cywilizację dobra wspólnego. Często tak się dzieje nie dlatego, że dana organizacja z natury swej tak jest pomyślana i uformowana, ale tylko dlatego, że liderzy tych organizacji są ludźmi wychowanymi w kulturze religijnej pychy i nie potrafią lub nie chcą być ludźmi Ojcze nasz (mimo, że tę modlitwę codziennie odmawiają).

Naturalnie tą refleksją jedynie otwieram problem, który uważam za niezwykle ważny dla kondycji i perspektyw katolicyzmu społecznego czy obywatelskiego w Polsce. Ważny także dla chrześcijańskiej przyszłości Europy, zwłaszcza dla duchowego i moralnego kształtu życia społeczeństw i krajów Unii Europejskiej. Wreszcie ważny dla każdej wspólnoty czy organizacji katolickiej, bo przecież od nich zależeć będzie także oblicze Kościoła i pomyślność procesów ewangelizacji pokoleń XXI wieku. Pisząc ten tekst myślałem też o już organizowanym kolejnym Kongresie Ruchów i Stowarzyszeń Katolickich – być może chociaż w tej „centrali” tym razem uda się przygotować go  i przeprowadzić w duchu i wedle zasad kultury Ojcze nasz, czego serdecznie wszystkim organizatorom i uczestnikom tej wspólnoty nie tylko laikatu życzę.