(Communauté Saint-Jean)

Początek:
8 grudnia 1975 r. w opactwie Lérins z siedmioma braćmi.
27 kwietnia 1978 r. uznani oficjalnie jako oblaci opactwa w Lérins.

Status:
od 16 lipca 1986 r. instytut zakonny klerykalny na prawie diecezjalnym, ordynariusz: biskup Autun (aktualnie biskup Seguy).
Główny moderator:
przeor generalny (aktualnie o. Marie-Dominique Philippe).
Reguła życia:
bezpośrednia inspiracja Ewangelią świętego Jana, zwłaszcza rozdziałem 17.

Wspólnoty pokrewne:
– siostry św. Jana kontemplacyjne – powstały w 1982 r.
– siostry św. Jana apostolskie – powstały w 1984 r.
– oblaci świeccy, podlegają indywidualnie przeorowi kongregacji.

 

Dzieło:
Szkoła Świętego Jana (Ecole Saint-Jean) – prywatny Instytut filozofii i teologii.

 

Wywiad z założycielem Wspólnoty Świętego Jana
- o. Marie-Dominique Philippe (z roku 1987)

 

Podobnie jak jego brat, o. Thomas Philippe, (współ­założyciel i kapelan wspólnot Arki) został głęboko naznaczony wpływem osobowości dominikanina ojca Dehau, któremu zawdzięcza powołanie. W życiu tego człowieka, całkowicie  oddanego poszukiwaniu prawdy i jedności z Bogiem, decydujące było też spotkanie w 1946 r. z Martą Robin. O. „Ma­rie-Do”, jak nazywają go bracia dominikanie, wywarł duży wpływ na ogromną liczbę młodych ludzi, szukających rzetelnej – filozofii i teologii.
Frédéric Lenoir: Czy może nam ojciec opowiedzieć, jak zrodziła się Wspólnota św. Jana?
O. Marie-Dominique Philippe: Wspólnota Św. Jana naro­dziła się we Fryburgu, gdzie od 1945 r. wykładałem filozofię. Mała grupa moich studentów poprosiła, po zrobieniu licencjatu, żebym się nimi zajął nie tylko od strony nauko­wej, ale również duchowej. Stanąłem wobec tych młodych – spragnionych prawdy, ale jeszcze bardziej pragnących oddać się całkowicie Panu. Próbowałem skierować ich do dominikanów. Okazało się jednak, że prowincja w Paryżu nie jest w stanie przyjąć tej piątki. Spróbowałem więc w Rzymie, u generała zakonu, ale odpowiedź była negatyw­na. W ten sposób miałem przed sobą tych młodych, wiedząc, że nie mam prawa ich zatrzymać, gdyż Kościół udzielił mi jedynie prawa nauczania filozofii. Ponieważ jednak bardzo nalegali, żeby im pomóc, żeby ich formować, żeby zostać z nimi; zasięgnąłem rady Marty Robin. Pojechałem do Châteauneuf-de-Galaure. Znałem je dobrze, często prowa­dziłem tam rekolekcje dla członków Ogniska: Marta wy­słuchała mojego pytania z dużą uwagą, pomodliła się i powiedziała mi: „Myślę, że ojciec powinien potraktować tę prośbę bardzo poważnie, nie ma ojciec prawa tak ich zostawiać, trzeba naprawdę spróbować się nimi zająć”. Wobec tak jasnego sformułowania; nie mogłem już się wycofać. Zacząłem się zastanawiać, jak moglibyśmy znaleźć w Kościele własne miejsce. Po dominikanach spróbowałem z kanonikami św. Bernarda, których dobrze znałem (mieli swój dom we Fryburgu). Ale ich odpowiedź też była negatywna. Tak się złożyło, że dowiedziałem się tego przez telefon, będąc w opactwie Lerins, gdzie jeździłem regularnie z wykładami filozofii. Kiedy przeor tego klasztoru dowie­dział się o tym, zapytał spontanicznie: „A dlaczego by nie spróbować u nas?”. Opat się zgodził, więc udaliśmy się do biskupa Bartha, który był wówczas biskupem Frejus-Tou­lon. Z dużą uwagą przysłuchiwał się, czego ci młodzi ludzie pragną. Dałem mu do przeczytania małą regułę ży­cia, o której napisanie mnie poprosili. Powiedział po prostu: „Proszę ojca, gdybym był młodszy, sam starał­bym się o przyjęcie do waszej wspólnoty” i poprosił mni­chów z Lerins, żeby nas przyjęli. Tak więc Wspólnota Św. Jana powstała dzięki francuskiemu biskupowi. Następnie Rzym zaaprobował ten związek z cystersami w Lerins – opat wziął chłopców pod swoje skrzydła. Ja sam byłem we Fryburgu, formowałem ich intelektualnie i duchowo. W ten sposób powstał zalążek wspólnoty braci. Było to ich woła­nie, ich potrzeba. Nie miałem jakiegokolwiek zamiaru ich gromadzić.
F.L.: Czy nigdy wcześniej nie marzył ojciec o założeniu wspólnoty?
M.D.: Nie! Za każdym razem, gdy studenci mówili mi o swoim powołaniu, odsyłałem ich do biskupów, albo do istniejących wspólnot zakonnych. Nigdy nie myślałem o tym, by założyć małą rodzinę zakonną. Ale wołanie tych chłopców było jednoznaczne i tak silne, że musiałem to zaakceptować. Marta Robin z jednej strony, biskup Barth z drugiej – utwierdzali mnie w tym, by ich prowadzić i ofiarować Bogu i Kościołowi. Rzym bardzo szybko zgodził się, by mogli przez 7 lat ad experimentum wieść takie życie. Nie mieszkałem z nimi, byłem w Albertinum (klasztor dominikanów, którzy wykładają na uniwersytecie), ale regularnie do nich chodziłem. Nie było to oczywiście idealne rozwiązanie, ale dzięki Bogu był wśród nich jeden ksiądz, o. Mossu, któremu biskup Wersalu pozwolił wielkodusznie wrócić do Fryburga, gdzie studiował teologię. W rezultacie obecność starszego brata, kapłana, okazała się konieczna. Dzięki temu nie musiałem być stale wśród nich, zajmowałem się nimi, prowadząc cały czas wykłady na: uniwersytecie. Tak uformował się rdzeń Wspólnoty.
F.L.: Wspólnota Św. Jana bardzo szybko się rozrosła, prawda?
M.D.: Tak; to prawda, bardzo szybko. Wszystko za­częło się bardzo zwyczajnie w Lerins. Zgromadziliśmy się w czasie rekolekcji, które prowadziłem. Pod koniec tych rekolekcji, 8 grudnia 1975 r. pierwszych pięciu młodych ludzi stanęło przed ikoną Maryi Panny. Przyrzekli Jej całkowite oddanie, by mogła ich prowadzić do Jezusa, a Jezus do Ojca. W ciągu roku dołączyło się do nich następnych czterech. Kiedy dostaliśmy zgodę Rzymu (w kwietniu 1978 r.); stało się to wszystko trochę bardziej oficjalne. Pierwsi przyjęli habity latem 1978 r. W ciągu roku akademickiego 1979/80 było ich już ponad 40. Byłem nieco przerażony tempem, w jakim ta mała grupa rosła. Zwierzy­łem to przerażenie Marcie. Odpowiedziała mi po prostu: „Skoro przychodzą do ojca i przysyła ich Panna Maryja, nie ma Ojciec prawa im odmawiać. Proszę to zaakceptować i liczyć, że Maryja pomoże ich uformować”. Zachęta Marty pomogła mi iść dalej i głębiej.
F.L.: Kiedy wspólnota opuściła Szwajcarię i przeniosła się do Francji?
M.D.: Gdy przekroczyłem limit wieku jako profesor (70 lat), wolałem opuścić Fryburg. W tym momencie poszli za mną wszyscy bracia ze Wspólnoty Św. Jana. Było ich już wtedy ponad 80. Opuściliśmy więc Szwajcarię na początku lata 1982 r. Benedyktynki z diecezji Autun, gdzie założyciel­ką i przeoryszą jest moja siostra, bardzo się modliły, żebyśmy się nie osiedlili zbyt daleko od nich. Dzięki nim dowiedzieliśmy się o istnieniu pustego od 20 lat seminarium, dawnego seminarium diecezjalnego w Rimont. Biskup Le Bourgeois, wówczas biskup Autun przyjął nas z ogromną dobrocią mówiąc: „Zobaczymy, czy zdołacie tu wytrzy­mać”. Wykazał sporo odwagi, gdyż klimat nie był nam specjalnie przychylny.
F.L.: Wspólnota Św. Jana była w tym czasie dosyć mocno krytykowana. Zarzucono wam, że jesteście zamaskowanym seminarium?
M.D.: Zarzucono nam, że jesteśmy zamaskowanym seminarium, a ponadto, że jesteśmy związani z Ecône[1], tak jakbyśmy byli ukrytą odnogą Ecône we Francji. To prawda, że z daleka Fryburg i Ecône mogły wydawać się bliskie, ale będąc na miejscu widać; że Ecône jest w Le Valais, a to dosyć daleko od Fryburga. Były anonimy, wysyłane (tak sądzę) do wszystkich biskupów Francji. Nie sprawdzałem ich po­chodzenia. Mówiły otwarcie, że jesteśmy zamaskowanym seminarium, bardziej lub mniej związanym z Ecône. Do­prowadziło to do fali podejrzeń; niektórzy sądzili, że wspól­nota powstała, żeby odbudować seminaria we Francji. Podczas gdy nigdy to nie było naszym zamiarem – jako zakonnik chciałem przede wszystkim pomóc tym chłopcom, którzy mieli powołanie zakonne, wejść w pełni w ducha zakonu. Nigdy nie zamierzaliśmy tworzyć „dzikiego” semi­narium. Stale, od samego początku mieliśmy, wskazuje na to dobrze Reguła życia, pragnienie pełnego uczestnictwa w Koś­ciele, pragnienie życia zakonnego, kontemplacyjnego z for­macją prostą i głęboką, w dużej wierności Kościołowi. I Bóg pozwolił, że przyjęto nas w Rzymie z dużą otwartością, zapewne również dlatego, że znałem Ojca Świętego osobiście jeszcze z czasów, gdy nie był Papieżem.
F.L.: Czy może nam ojciec powiedzieć coś o imieniu Wspólnoty?
M.D.: Na początku nie mieliśmy imienia. Nigdy nie myślałem o imieniu. Pewnego dnia spytano mnie w Rzymie: „Jakie imię nadacie wspólnocie?” Byłem więc zmuszony coś odpowiedzieć i to bardzo szybko. Odpowiedziałem: „Dla mnie możliwe jest tylko jedno imię: Wspólnota Św. Jana”. Kocham Ewangelię św. Jana, Apokalipsę, Pierwszy List. Myślę, że Ewangelia św. Jana jest Ewangelią jedności, tą Ewangelią, która może pozwolić nam przejść ponad wszel­kimi podziałami w Kościele i doprowadzić nas do jedności, która sięga bardzo daleko. W Ewangelii św. Jana od­krywamy, bardziej niż w innych, wielką tajemnicę kapłańst­wa Chrystusa. Od samego początku byliśmy bardzo ukie­runkowani na tę tajemnicę. Dlatego dla mnie, gdy Rzym uznał wspólnotę, było jasne, że może chodzić tylko o Wspól­notę Św. Jana.
F.L.: Czy może nam ojciec powiedzieć coś w kilku zdaniach o życiu zakonnym. Wyjaśnić nam, na czym polegają śluby ubóstwa, posłuszeństwa i czystości?
M.D.: W czasie rekolekcji w Châteauneuf-de-Galaure często rozmawiałam z Martą o życiu zakonnym. W Ognis­kach Miłości nie składa się ślubów. Członkowie są świeckimi, ofiarowanymi Bogu i o. Finet bardzo na to naciska. Zawsze pytałem Martę, czy to, co mówię, jest faktycznie zgodne z duchem Ognisk, tak jak ona sobie tego życzy. Za każdym razem odpowiadała mi, że pod względem doktrynalnym jest to ten sam duch. Dzięki świeckim, konsekrowanym w Châteauneuf, zacząłem lepiej rozumieć, czym powinno być życie zakonne w odnowionym Kościele. Konieczny był powrót do źródeł. A źródłem życia zakonnego, według wielkiej Tradycji Kościoła, jest Maryja ofiarowująca się Bogu. W sposób całkowicie ukryty; jest całkowicie Boża. Ofiarowanie w świątyni, święto, które zawsze ogromnie lubiłem, i które nowa reforma liturgiczna zachowała, jest jakby dowodem istnienia w tradycji chrześcijańskiej tej wielkiej tajemnicy całkowitego oddania się Bogu, już w duchu ewangelicznym. My w Kościele mamy żyć błogosławieństwami, na wzór Maryi, to znaczy żyć w duchu ubóstwa i w duchu posłuszeńs­twa. To właśnie ma doprowadzić do głębokiej odnowy życia zakonnego: wejść w tajemnicę Maryi, w ewangeliczną czys­tość w tym, co jest w niej najgłębsze, najbardziej wewnętrzne. Żyć w tym duchu, który dla Maryi oznaczał tajemnicze spotkanie z Józefem i jej boskie macierzyństwo. Jest to dla nas cudowny wzór: ten duch wymaga wcielenia w życie wspólne braterskiej miłości (spotkanie z Józefem), wymaga głębokiej formacji w życiu kontemplacyjnym (tajemnica boskiego macierzyństwa) oraz apostolskiej służby Kościoło­wi (tajemnica Nawiedzenia).
F.L.: W jaki sposób realizuje się takie życie zakonne, o jakim ojciec mówi? Jakie jest specyficzne powołanie Wspólnoty Św. Jana?
M.D.: Wszystkie odnowy dokonują się mocą Ducha Świętego. Jezus mówi nam o tym w Ewangelii św. Jana – Pocieszyciel działa zawsze od wewnątrz, nie od zewnątrz. Odnawia w nas ducha miłości, który pozwala nam żyć potrójnym ofiarowaniem. Duch czystości to autentyczny dar dla Chrystusa z całej naszej zdolności kochania. Duch ubóstwa chce nas ogołocić z wszelkiego posiadania i z wszel­kiego zwracania uwagi na siebie, co przecież tkwi w nas tak uporczywie. Duch posłuszeństwa służy – przez to, że wypeł­niamy całkowicie wolę Ojca, wespół z innymi – budowaniu mistycznego Ciała Chrystusa. Duch ewangelicznych ślubów wymaga pełnej przynależności do Kościoła, wymaga tego wcielania w życie, o którym przed chwilą mówiłem. Maryja jest tą, która w pierwszym rzędzie objawia nam tajemnicę wcielenia Słowa. Słowo przyjmuje całą ludzką naturę, by nadać jej nowy wymiar.
Duch ślubów, który sięga bezpośrednio ewangelicznych Błogosławieństw, powinien ogarnąć całą naszą naturę w jej własnym dynamizmie natury ludzkiej, stworzonej na obraz Boży. „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi”. (J 1,12). Łaska dokonuje w nas usynowienia. Dzięki łasce jesteśmy dziećmi Bożymi. Przyjmujemy ją w najgłębszych pokładach ludzkiej duszy. Przyjmujemy obraz Boży, który jest w nas. Przyjmujemy całą swoją naturę. Ale wcielenie dokonuje się w walce, gdyż urodziliśmy się w grzechu. Konsekwencje grzechu pierworodnego sprzeciwiają się w nas duchowi ślubów... Św. Jan świetnie to pokazuje w pierwszym Liście, mówiąc o trojakiej „pożądliwości” (J 2, 16): skłonności do pychy, skłonności do próżności i pożądliwości ciała. Śluby są w pierwszym rzędzie jakby bronią wobec pożądliwości. Ale są czymś więcej, nie tylko obroną. Śluby czynią z nas sługi Boga. Myślę, że jest to bardzo ważne, Pismo ukazuje nam, jakie są trzy wielkie zalety sługi: sługa jest wierny, łagodny i ubogi. Zakonnik jest kimś, kto oddaje się całkowicie wypełnianiu woli Ojca, która jest wyrażana przez jego przedstawiciela na ziemi. Śluby są wreszcie w służbie naszego życia wewnętrznego, mają nas uczynić bardziej wrażliwymi na Ducha Świętego. Wydawało mi się – w tej małej, rodzącej się wspólnocie – że do życia zakonnego trzeba podejść od tej strony. Młodzi dzisiaj mają powołanie, ale nie otrzymali wychowania, które rozwinęło­by w nich cnotę. Mają niemal wstręt do cnoty! Myślę, że dzisiaj we wszystkim trzeba wracać do źródeł, tak by wymagania cnoty mogli rozumieć od wewnątrz, dzięki Bożej miłości. Młodzi, którzy oddają się Bogu, powinni zrozumieć, że miłość, która ich łączy z Chrystusem, będzie w przyszłości wymagała, by stali się sługami, w bardzo konkretnym darze z siebie w życiu wspólnotowym. Z czasem, nim nawet spostrzegą, osiągają cnotę. Są mocniejsi wewnętrznie, umie­ją walczyć z pokusami, są zdolni do coraz większego oddania. Myślę, że młodych trzeba teraz właśnie tak for­mować. Tych, którzy chcą wstąpić do zakonu, a nie są zbyt cnotliwi! Trzeba zaczynać od razu od szczytu, od tego, co w nich najgłębsze. Z czasem zakorzeniają się w nich również cnoty czystości, posłuszeństwa, rozumu i męstwa.
F.L.: Czy może nam ojciec powiedzieć coś bardziej szczegółowego o życiu brata ze Wspólnoty Św. Jana?
M.D.: Na samym początku, gdy przychodzą do wspólnoty, jesteśmy bardzo elastyczni, słuchamy ich oczekiwań. Nie mamy zbyt rygorystycznych kryteriów. Nie pytamy: „Czy masz taki a taki dyplom? Czy dobrze się sprawowałeś w świecie?” itd. Trzeba próbować dostosowywać się do nich, do każdego kto przychodzi, słuchać czego pragnie. Gdy tylko przenieśliśmy się do Francji, zastanowiło nas to, jak zmieniło się środowisko, z którego przychodzą do nas chłopcy. We Fryburgu byli to z konieczności studenci uniwersytetu. We Francji to środowisko stało się znacznie bardziej zróżnicowane – są to nie tylko studenci, ale też młodzi, którzy studiowali tylko trochę lub wcale. Ich jedynym pragnieniem było oddać się całkowicie Bogu. Obecnie wspólnota odzwierciedla pełen przekrój społeczny Francji, w całym jego zróżnicowaniu. Poza tym wspólnota stała się międzynarodowa, gdyż powołania przychodzą również z Włoch, Hiszpanii, Szwajcarii, Belgii, Portugalii, Kanady, Stanów Zjednoczonych, Austrii, Polski, Korei, Holandii itd. Od razu pojawił się pewien charakterystyczny klimat uniwersalizmu; mimo że na razie większość stanowią Francuzi.
Gdy ktoś chce wejść do wspólnoty, patrzymy jedynie, czy jest dość zrównoważony, by prowadzić życie zakonne. Gdy są jakieś wątpliwości, zawsze pytamy o zdanie lekarza, jeśli chodzi o inne rzeczy, jesteśmy bardzo elastyczni. Chcemy, by sami oceniali, czy są w stanie wieść takie życie, jakiego pragniemy. Jeśli nie są do tego zdolni, sami po jakimś czasie dochodzą do tego wniosku, na przykład dlatego, że zdrowie im nie pozwala. Sami odkrywają własne słabości. Tak jest lepiej niż gdybyśmy im odmawiali, przynajmniej nie musimy im mówić: ,,Nie mieścisz się w normie”. Leży w tym ogromna tajemnica życia zakonnego. Na początku absolut­nie nie można przewidzieć, jak przebiegnie rozwój każdego. Prosiłem Martę Robin o radę na ten temat i ona mnie utwierdziła na tej drodze: nie można stawiać zbyt wąskich kryteriów. U młodych dzisiaj bardzo szybko widać, czy ma się do czynienia z kimś, kto ma autentyczne pragnienie Boga. Wielu z nich dopiero niedawno się nawróciło, trzeba to sobie uświadomić, a wejście do nowicjatu, nawet jeśli jesteśmy bardzo elastyczni, nawet jeśli chcemy być bardzo otwarci na ich potrzeby, stanowi jednak gwałtowny przeskok.
F.L.: Czy może nam ojciec powiedzieć coś o nowicjacie?
M.D.: Nowicjat trwa pełne 18 miesięcy. Aktualnie jest 40 nowicjuszy. Jest to trudny etap, gdyż większość była przyzwyczajona do życia bardzo indywidualnego, według swojego własnego rytmu – tak jak żyje dziś większość młodych. Nagle muszą wejść w jakieś ramy, ale te ramy nie mogą być czymś, co będzie ich dusić i w jakimś sensie zatrzyma. Muszą być przyjmowane stopniowo, od wew­nątrz, i stać się trampoliną, która pozwoli im pójść dalej. Jeśli ramy stają murem – jest to straszne; ramy wówczas łamią i czynią wielkie szkody psychologiczne. Człowiek zamyka się w sobie, zamiast bardziej otwierać. Kiedy ktoś prosi o przyjęcie do Wspólnoty – pierwsze dwa miesiące nowicjatu odbywa jako postulant. Prowadzi życie wspólne w takim rytmie jak wszyscy, ale pomału ma się on stawać jego rytmem wewnętrznym, przemienionym przez Bożą miłość. Są to więc jakby dwa miesiące oczekiwania. Potem pierwsza decyzja z ich strony: wejście do Wspólnoty oznacza rzeczywiste wejście do nowicjatu. Po około sześciu miesią­cach nowicjatu można przyjąć habit, co jest już pewnym zaangażowaniem. Od samego początku nowicjatu – jest to dosyć charakterystyczne dla Wspólnoty Św. Jana – nowic­jusze rozpoczynają studia filozoficzne. Zdałem sobie spra­wę, że od samego początku potrzebne jest nie tylko pewnego rodzaju oczyszczenie uczuciowości, ale również oczyszczenie inteligencji. Wszyscy młodzi przychodzą z mnóstwem fał­szywych obrazów w głowach i w wyobraźni. Trzeba pomału prostować inteligencję po to, aby czystsze stało się serce. Nowicjat trwa więc 18 miesięcy, podczas których bracia składają śluby „czasowe”, angażują się na 2 lata. W ciągu 2 lat życie zakonne nie zdoła jeszcze ogarnąć całej naszej osoby! Trzeba iść dalej, w ciągu 3 lat ślubów czasowych kontynuować rozpoczętą w nowicjacie formację duchową i filozoficzną. Więcej miejsca zajmuje teraz formacja intelek­tualna, nadal w pierwszym rzędzie filozoficzna. Kładziemy duży nacisk na oczyszczenie inteligencji przez filozofię, co daje równocześnie autentyczną otwartość na problemy współczesnego świata – pozwala lepiej zrozumieć kim jest człowiek. Po trzech latach ślubów, czyli w sumie po pięciu latach, można odnowić śluby czasowe na następne trzy lata, na rok, albo opuścić Wspólnotę.
F.L.: Czy po ślubach wieczystych bracia zostają wy­święceni na kapłanów?
M.D.: Do Wspólnoty św. Jana przychodzi się, by oddać się całkowicie Jezusowi: By iść za Barankiem „dokądkol­wiek idzie” (Ap 14, 4), by pójść aż do daru całkowitego. Jeśli ktoś pragnie kapłaństwa, co jest wielkie i dobre, powinien to wyrazić, a jednocześnie ofiarować Bogu. Nie mamy prawa do kapłaństwa. Jest ono wielkim darem, jaki Pan uczynił Kościołowi. Kładziemy na to we Wspólnocie Św. Jana duży nacisk. Niektórzy przyjmują kapłaństwo, inni stały diako­nat, jeszcze inni pozostają całkowicie oddani życiu kontemp­lacyjnemu w ciszy, w pracy ręcznej i intelektualnej. We Wspólnocie Św. Jana uwzględnione są te trzy aspekty. Można trwać zakorzenionym jedynie w życiu zakonnym, co jest podstawą dla wszystkich, gdyż gwarantuje życie kon­templacyjne całej Wspólnocie. Diakonat w służbie biskupów ma przygotowywać Lud Boży do przyjmowania sakramen­tów. Wreszcie kapłaństwo, które wymaga jeszcze większego daru w życiu zakonnym, jest dosłownie sakramentem Chrys­tusa – Pasterza, który w słowie i w Eucharystii daje siebie Kościołowi. Kapłan jest związany z hierarchią sakramental­ną, tak jak Jezus tego chciał w swoim Kościele.
F.L.: Mówił ojciec o powołaniu kontemplacyjnym bra­ci, o powołaniu, by towarzyszyć Barankowi „dokądkolwiek idzie”. Czy może nam ojciec powiedzieć o różnego rodzaju apostolatach? Czy istnieje specyficzne powołanie apostols­kie braci Wspólnoty Św. Jana? Czy też jest ich wiele?
M.D.: Powołanie Wspólnoty Św. Jana polega przede wszystkim na całkowitym oddaniu Jezusowi. Pragnienie adoracji i kontemplacji rodzi inne pragnienie – by być świadkiem Chrystusa w naszym, tak zmaterializowanym świecie. Od samego początku, w naszej otwartości na apostolstwo i świadectwo była bardzo duża różnorodność. We wszystkich powołaniach, które teologowie określają jako „mieszane”, to znaczy w powołaniu do apostolstwa wypływającego z kontemplacji, zawsze będą dwie tendencje: u jednych większe pragnienie kontemplacji i modlitwy, u drugich – większa troska o apostolstwo, o większy kontakt z ludźmi. Tłumaczy to różnorodność naszych domów – nie­które są duchowymi oazami, świadczą życiem modlitwy kontemplacyjnej i liturgicznej. Ich apostolat to przyjmowa­nie u siebie; proponowanie formacji duchowej. Inne są bardziej apostolskie, służą Kościołowi konkretniej, np. obejmując parafie. Chcemy pozostać całkowicie otwarci na wszystkie formy apostolskiego życia Kościoła, by móc służyć ludziom naszych czasów. Próbujemy więc odpowia­dać na prośby biskupów, którzy zapraszają nas do swoich diecezji z taką czy inną misją.
F.L.: Czy dla parafian nie jest to trudne, że zakonnicy po kilku latach zakorzenienia mogą wyjechać, zmienić miejsce?
M.D.: Z pewnością trzeba w tym mieć trochę wyczucia!
Trzeba zwracać uwagę na to, czego biskupi oczekują od klasztoru, jeśli angażuje się on w parafii; trzeba móc zapewnić pewne zakorzenienie, którego ludzie potrzebują. Im bardziej życie świata jest burzliwe, gorączkowe, nerwowe, tym bardziej wierni powinni móc znaleźć oparcie u księży. Jest to trudny do rozwiązania problem, ale wystarczy tu głębokie porozumienie między Kongregacją a biskupami, którzy nas zapraszają do swoich diecezji. Musimy z pewnością zwracać większą uwagę na potrzeby ludzi, by wiedzieć czy jakiś ojciec powinien zostać dłużej; gdyż wytworzyła się między nim a parafianami silna więź; a czy z kolei inny nie powinien odejść, ponieważ od początku nie nawiązał się ten podstawowy kontakt i raczej już nie ma na to szans. Życie zakonne pozwala na pewną elastyczność. Zakonnik powinien mieć w sobie ubóstwo, konieczne w każdym rodzaju apostolstwa: ewangelizujemy, by doprowadzić dusze do Chrystusa, do Ojca, do Maryi, do Kościoła: Nie ewangelizujemy dla siebie, lecz dla innych. Nie chcemy tym, którzy są blisko nas, wpajać naszej własnej duchowości, chcemy dać im Ewangelię w jak najczystszej postaci, w całej jej głębi. To wymaga od apostoła bardzo dużego ubóstwa.
F.L.: A jednak bracia Wspólnoty Św. Jana nie są uważa­ni za specjalnie ubogich. Zarzuca im się czasem, że są zbyt pewni siebie i zachowują się tak, jakby znali całą prawdę, z pewnym rodzajem lekceważenia wobec mych księży.
M.D.: Są to błędy młodości, jak we wszystkich młodych wspólnotach. Patrząc jednak na całość, myślę, że mogę powiedzieć, że jest w nich ogromne pragnienie szukania prawdy. Oczywiście jestem wśród nich trochę jak dziadek... bardziej czuły na aspekty pozytywne niż negatywne. Wszyst­ko, co mogę powiedzieć – to, że mają tak wielkie pragnienie prawdy, że gdy tylko odrobinę z niej odkryją, chcą ją, co jest nieraz fatalne, dawać innym. Czynią to nieraz tak, jak młodzi, którzy nie będąc pewni samych siebie, przybierają ton rozkazujący!
Kiedy ma się już trochę lat, kiedy doznało się pewnych przeciwności, nadal kocha się prawdę w ten sam sposób, ale przekazuje się ją z dużo większym miłosierdziem. Wtedy już się wie, że prawdy nie można posiąść – to prawda powinna nas posiadać. Żyć trzeba w postawie coraz większego ubóstwa i pokory. Zgadzam się całkowicie, jest to błąd wszystkich młodych... zawsze tak było! Wystarczy poczytać literaturę grecką i rzymską, żeby zrozumieć, że młodzi zawsze, gdy mają coś na sercu, wpadają w przesadę. Młodzi, którzy nie szukają prawdy – jak mówi Peguy – płyną z prądem, pozwalają się porwać rzece, podczas gdy młodzi, którzy szukają prawdy, zawsze będą mieli tendencję, żeby przekazywać ją tonem rozkazującym. Błędy młodości!
F.L.: Czy może nam ojciec dać kilka konkretnych przykładów różnorodności domów?
M.D.: Pierwsza prośba przyszła z Cotignac. Jest to miejsce pielgrzymek maryjnych. Poza pielgrzymami bracia zajmują się jeszcze kilkoma parafami. Utworzyli też obok dom dla rodzin. Dwie nasze największe troski to: młodzież i rodziny. Taki jest właściwe podstawowy kierunek naszego apostolstwa. Ta troska jest bardzo widoczna w Cotignac, w domu dla rodzin, gdzie co roku przyjeżdża na rekolekcje kilkaset rodzin. Życie zakonne jest tam dosyć trudne, gdyż bracia mieszkają w domu bardzo słabo do tego przy­stosowanym. Jest to duża niedogodność, ale to przecież stanowi część ubóstwa. W Chaise-Dieu chodziło z kolei o to, by napełnić życiem pusty klasztor, założony 1000 lat temu przez św. Roberta. Stworzyliśmy tam więc małą duchową oazę i dajemy świadectwo życia kontemplacyjnego. Mieliś­my też nie cierpiącą zwłoki prośbę z Genewy, by objąć parafię, w której jest duża część emigrantów. Myślę, że braciom udało się tam stworzyć coś pięknego i parafianie są szczęś­liwi, że mają wśród siebie zakonników, którzy modlą się wspólnie codziennie.
W regionie Gap spotkaliśmy o. Emmanuela de Floris, który zajmuje się pustelnikami. Poprosiliśmy go zatem, by przyjął kilku braci, którzy chcieli poznać u jego boku życie w samotności. Był on mnichem Benedyktem w opactwie En-Calcat. W rezultacie poprosił on o przyjęcie do Wspólno­ty Św. Jana. Bardzo byliśmy szczęśliwi. Daje nam to możliwość nabierania sił w całkowitej samotności, w cał­kowitym oddaniu Bogu. To miejsce odosobnienia, a od niedawna jeszcze drugie koło Sisteron, daje braciom Wspól­noty św. Jana, nowicjuszom i kapłanom możliwość spędze­nia dwóch miesięcy, czterech miesięcy lub roku w całkowitej samotności, co pozwala im odbudować wewnętrzne siły.
Następnie jest to, co nazywamy Saint-Jean-Education. Zajmuje się tym o. Jean-Emmanuel. Jest kapelanem szkoły w Passy-Buzenval. Organizuje razem z grupą świeckich obozy. Próbuje pomóc młodym zachować ich życie chrześ­cijańskie, takie które ogarnia naprawdę cały wymiar ludzki.
Mamy też w Pellevoisin Saint-Jean-Esperance (Nadzieja). O. Jean-Philippe usiłuje utworzyć chrześcijański dom rehabi­litacji dla tych, którzy zostali zranienie przez narkotyki.
F.L.: Z tego, co wiem, bracia ze Wspólnoty Św. Japa otrzymali też wiele zaproszeń od biskupów z zagranicy. Czy macie powołanie misyjne?
M.D.: Od samego początku Wspólnota Św. Jana mima powołanie misyjne. Dlatego bardzo szybko zareagowaliśmy na zaproszenie arcybiskupa z Tajwanu. Jest tam obecnie czterech braci.
W Senegalu mała wspólnota braci zajęła się tradycyjną pielgrzymką do Notre-Dame-de Popenguine.
W Kamerunie biskup poprosił, żebyśmy zajęli się studen­tami i młodzieżą.
W trochę innej perspektywie powstał dom w Teksasie, w Laredo, mieście położonym bardzo blisko Meksyku. Ojcowie służą diecezji Laredo, a jednocześnie jeżdżą z mis­jami do Meksyku, gdzie potrzeby są wprost ogromne. Obecni w Meksyku księża nie są w stanie odpowiedzieć na wołanie 22 mln. młodych poniżej 18 roku życia! Jeden z biskupów Meksyku przyjechał błagać, by bracia przyszli do jego diecezji głosić tym młodym Ewangelię.
F.L.: Czy może nam ojciec teraz powiedzieć, jak wy­gląda formacja braci we Wspólnocie Św. Jana?
M.D.: Formacja braci zależy od całości ich życia chrześ­cijańskiego. Jest to formacja przede wszystkim duchowa, szkoła adoracji i kontemplacji, formacja wewnętrzna, która ma ich uczyć uległości Duchowi Świętemu. Potrzebne jest do tego, jak się szybko okazuje, oczyszczenie inteligencji. Mówiłem już o tym przy okazji teologii i bezpośredniego kontaktu z Pismem świętym.
Bracia mają od samego początku wykłady z teologii biblijnej i mistycznej, zwłaszcza na podstawie Ewangelii św. Jana. Te ostatnie wykłady mają prowadzić do zrozumienia wielkości kapłaństwa umiłowanego Syna. Sądzę, że ta nuta jest zupełnie szczególna w naszej formacji. Jezus jest umiło­wanym Synem Ojca, w którym Ojciec złożył całe swoje upodobanie. Jezus jest również Arcykapłanem, który przy­chodzi nas zbawić, biorąc na siebie całą niegodziwość świata, stając przed Ojcem jako odpowiedzialny za całą ludzkość.
Formacja braci ma dwa kierunki. Z jednej strony stara się zrozumieć, kim jest człowiek w jego wielkości i w jego zmaganiach, zrozumieć człowieka w jego słabościach i zro­zumieć człowieka w jego możliwościach – taki jest sens formacji filozoficznej. Kim jest osoba ludzka, na czym polega jej godność, jej wielkość? W jaki sposób jest prze­znaczona do czegoś, co ją przekracza? Człowiek nie może zrozumieć siebie jedynie przez odniesienie do siebie samego. Jest istotą duchową, która domaga się stałego przewyż­szania siebie w poszukiwaniu prawdy i w poszukiwaniu miłości. Człowiek jest istotą, która nieustannie usiłuje siebie przekraczać, iść dalej.
Z drugiej strony formacja ma pozwolić braciom na głęboką lekturę Ewangelii w wierze, w bardzo dużej bliskości Jezusa. Dlatego formacja duchowa znajduje swe spełnienie w praktykowaniu modlitwy kontemplacyjnej, która jest tajemnicą przemiany naszego serca w serce Chrystusa.
Jest również formacją miłości braterskiej w życiu wspól­nym, które ma służyć wcielaniu miłości i oczyszczaniu nas z egoizmu, egocentryzmu i pychy. Uczymy się kochać Jezusa w bliźnim, w życiu wspólnym, służąc sobie nawzajem. Jest to integralna część formacji nowicjatu. Od czasu Vaticanum II nie ma braci konwersów. Wszyscy bracia muszą zajmować się materialną stroną życia w klasztorze, jest to ich konkret­ny udział w ubóstwie. Czasem jest to ciężkie, wolelibyśmy, żeby ktoś to z nas zdjął, ale jest to konieczne, by zrozumieć, czym jest pokorna i ukryta praca, czym są życiowe koniecz­ności.
Formacja powinna coraz bardziej nas, otwierać. na wy­magania współczesnego świata, pomóc nam zrozumieć, w jaki sposób dzisiaj przekazywać Ewangelię. Dlatego trzeba znać choroby naszego świata, jego rany, trzeba znać pułapki, w jakie wpadamy, współczesne ideologie tworzące klimat, którym oddychamy. Koniecznie trzeba je znać, by lepiej zrozumieć ludzi, umieć z miłością podchodzić do ich problemów i przekazywać żywe słowo Chrystusa tym, którzy go jeszcze nie słyszeli, tym, którzy są na nie obojętni czy je odrzucają.
F.L.: Często mówi ojciec o św. Tomaszu. Czy można powiedzieć, że jest ojciec tomistą?
M.D.: Określiłbym siebie prościej – jako przyjaciela św. Tomasza, dlatego, że św. Tomasz szuka prawdy i wszyscy, którzy jej szukają, są jego przyjaciółmi. Jeśli chodzi o św. Tomasza jest to bardzo ważne. Św. Tomasz chce, żebyśmy byli niezależni w myśleniu; według niego filozofia nie może się posługiwać jako ostateczną racją argumentem auto­rytetu. Filozof ma dochodzić do niezależności sam, przez swoje doświadczenie. Sądzę, że schyłkowa scholastyka to zatarła. Gdy tylko zacząłem studia, postawiłem mojemu profesorowi teologii kilka pytań, dotyczących słynnych dróg dochodzenia do istnienia Boga i on nie umiał mi od­powiedzieć. Zrozumiałem wtedy, że trzeba wrócić do Arys­totelesa, źródeł św. Tomasza. Poza tym o. Chenu stale nam mówił, że trzeba wrócić do źródeł św. Tomasza, a wśród tych źródeł do Arystotelesa. Odkryć Arystotelesa nie po to, żeby go powtarzać, lecz by zrozumieć, w jaki sposób realistyczna filozofia, która wychodzi od doświadczenia, powinna prowadzić do mądrości kogoś, kto szuka prawdy – do mądrości, którą zdobywa się powoli, stopniowo, i która daje nam coraz większą niezależność. Jednocześnie pozwala nam bardzo szanować opinie innych i nie być niewolnikiem własnych sądów. Pozwala zrozumieć, że w opiniach i koncepcjach innych może być coś interesującego, a jednocześnie cały czas szukać prawdy za pomocą własnych, osobistych poszuki­wań, wychodząc od własnych doświadczeń.
Za św. Tomaszem lubię rozróżniać trzy rodzaje mądro­ści: mądrość filozoficzną, mądrość teologiczną i mądrość mistyczną. Dwie z nich się zdobywa (mądrość filozoficzną, wychodząc od doświadczenia, a mądrość teologiczną przez studiowanie słowa Bożego), natomiast jedną z nich otrzy­muje się „za darmo” od Boga – jest to mądrość mistyczna. Myślę, że scholastyka tomistyczna praktycznie zniosła mądrość filozoficzną, która przyznaje rozumowi właściwą człowiekowi niezależność. Sprowadziła wszystko do zdo­bywania mądrości teologicznej i nie dosyć brała pod uwagę to, czym jest mądrość mistyczna i kontemplacyjna, która daje zupełnie nową wolność, wolność dzieci Bożych. Wchłonęła w siebie tamte dwie wolności. Zadowalała się czymś w rodzaju szkoły powtarzania: powtarzano pewne rozróżnienia, nie wiedząc czemu służyły i uogólniając je, co jest dla rozumu czymś nieznośnym. Sam św. Tomasz miał do Arystotelesa stosunek osobisty. Dzisiaj powinniśmy tworzyć filozofię, wychodząc od naszego własnego do­świadczenia, odkrywając głęboką niezależność rozumu, który szuka prawdy.

 

F.L.: A jednocześnie doktrynie św. Tomasza zarzuca się często, że jest zbyt racjonalna i sucha...
M.D.: Św. Tomasz powinien być rozumiany także od strony jego pism kontemplacyjnych. Nie można oddzielić Summy teologicznej od tego, co św. Tomasz mówi w komen­tarzach do Pisma świętego, gdzie wyjaśnia, że największe doświadczenie mistyczne polega na tym, by pozwolić Du­chowi Świętemu wołać z głębi naszego serca „Ojcze”, odkryć przez serce Jezusa pełne miłości usynowienie, które jest darem Ojca – taki jest najgłębszy sens teologii św. Tomasza. Jezus jest pośrednikiem, który zanosi nas Ojcu. Św. Tomasz jest w pierwszym rzędzie kontemplatykiem. To prawda, że Sum­ma teologiczna ma bardzo racjonalistyczną obudowę pojęcio­wą, ale racjonalne jest zawsze u św. Tomasza skierowane ku inteligencji, która chce wniknąć głębiej w tajemnicę, zawsze jest w służbie wiary, która kontempluje. Dlatego dla św. Tomasza teolog jest sługą wiernym, cichym i ubogim. Nie żyje się na poziomie teologii. Życie sytuuje się na poziomie dziecka Bożego, które karmi się bezpośrednio słowem Bożym. Jedy­nym sensem teologii jest to, by pozwolić nam wniknąć głębiej w słowo Boże. Żyjemy też, posługując się mądrością filozofi­czną, która choć ma swoje prawa, jest całkowicie ukierun­kowana na mądrość mistyczną.
F.L.: Ojciec rozwija teologię, wychodząc od św. Jana, czego św. Tomasz nie robił...
M.D.: Św. Tomasz nie rozwijał ani filozofii dla niej samej, ani mistyki. Właśnie w tym miejscu odcinam się od formacji czysto scholastycznej. Współczesny świat potrze­buje dużo głębszej filozofii. Vaticanum II wyraźnie o to postuluje. Chodzi o to, żeby dzięki zrozumieniu człowieka we wszystkich jego wymiarach, być otwartym na świat. Niekoniecznie musimy zawsze od razu mówić o Bogu. Takiej postawy wymaga od nas otwarcie na świat. Wymaga rozwoju filozofii dla niej samej. Św. Tomasz nie doświadczył takiej konieczności po prostu dlatego, że w średniowieczu Europa była jeszcze chrześcijańska.
Z drugiej strony konieczny jest rozwój teologii mistycz­nej. Ma nas ona nauczyć patrzeć na Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego jako na naszą mądrość, mądrość kontemplacji i widzieć, w jaki sposób wszystko powinno zmierzać do odkrycia absolutu miłości przeżytej w tajemnicy Trójcy Świętej poprzez święte człowieczeństwo Chrystusa. Taka kontemplacja pozwoli nam widzieć ludzką małość w świetle miłości Boga. Pozwoli nam zrozumieć, jak bardzo Jezus kocha ludzi i jak bardzo nas prosi, byśmy ich kochali, myśleli o ich bólu, byli wrażliwi na ich cierpienie, za­trzymywali się przy nich i nieśli ich nędzę. Tylko w ten sposób możemy być prawdziwymi apostołami.
F.L.: Myślę, że teologia mistyczna, którą ojciec rozwija wychodząc od Ewangelii św. Jana, może przyczynić się do tworzenia znacznie większej jedności między chrześcijana­mi o różnej formacji i różnej wrażliwości. Co Ojciec o tym sądzi?
M.D.: Z pewnością schyłkowa scholastyka stała się prze­szkodą w jedności Kościoła. Wierzono, że aby być katoli­kiem, należy w pełni zgadzać się że scholastyką, mimo że od czasów Ockhama była ona zredukowana właściwie do logiki. Obudowa logiczna była tak mocna, że zdusiła życie intelek­tualne, uniemożliwiła rozumowi służbę wierze. Dlatego dzi­siaj konieczny-jest powrót do prawdziwej filozofii człowieka i do prawdziwej teologii mistycznej. Nie należy lekceważyć „naukowej” teologii św. Tomasza, ale trzeba ją rozumieć „od wewnątrz”. Natomiast to, co powinniśmy dać światu, to nie jest Summa św. Tomasza, lecz głęboka filozofia człowieka i teologia mis zna. Jeśli to zrobimy, możemy się otworzyć na wszystkich braci ze Wschodu oraz na naszych braci odłączonych. Zrozumieją oni wówczas dużo lepiej, czym jest głęboka żywotność Kościoła katolickiego.
Marcie Robin bardzo podobał się ten porządek trzech mądrości (filozoficznej, teologicznej i mistycznej). O. Finet przypomniał sobie, jak mówiła mu, że koniecznie trzeba to rozpowszechniać. Tak ważne jest, by dobrze rozróżniać te trzy poziomy! Pierwszy poziom to poszukiwania filozofa, czynione z ogromną wolnością. Filozof jest tym, który szuka, który stale szuka. Wykładam filozofię od 1939 r. a jeszcze teraz odkrywam aspekty, których wcześniej nie widziałem wystarczająco jasno. Filozofia wymaga stałych poszukiwań. Filozof żyje w nieustannym poszukiwaniu prawdy. ,Mądrość filozoficzna pomaga wierze, pozwala jej się jaśniej wyrazić, oczyszcza inteligencję, zostawiając więk­szą przestrzeń Duchowi Świętemu. Następny jest poziom teologii „naukowej”, zdobywanej, która pozwala przekazy­wać innym to, czym żyjemy w najgłębszej ciszy serca. I wreszcie ostatni poziom – mądrości mistycznej, daru Ducha Świętego,- który pozwala nam żyć w tak wielkiej bliskości Serca Jezusa.
F.L.: Mówimy dużo o braciach, lecz od pewnego czasu są również siostry Wspólnoty Św. Jana. Czy może nam ojciec powiedzieć o nich kilka słów?
M.D.: Gdy byłem we Fryburgu, wiele dziewcząt prosiło mnie, żebym założył wspólnotę sióstr. Odpowiadałem: „Nie, nie mam do tego powołania”. Kiedy wróciliśmy do Francji, zaczęły jeszcze bardziej nalegać i zdałem sobie sprawę, że nie mogę im odmówić. Tak powstała pierwsza mała wspólnota, całkowicie kontemplacyjna, wokół siostry Alix, która miała już pewne doświadczenie w życiu zakonnym. Potem pojawi­ły się siostry apostolskie, które chciały żyć bardziej w służbie ludzi. I w ten sposób Kongregacja Wspólnot Św. Jana zyskała nową jedność i coraz większą otwartość. Zapewniają nam to z jednej strony te siostry, które przypominają nam nieustan­nie pierwszeństwo kontemplacji, a z drugiej te siostry, które docierają swym apostolstwem do takich środowisk, w które nie umielibyśmy wejść. Siostry znacznie lepiej niż bracia „rozdają” miłosierdzie, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy materialne.
F.L.: Jakie jest ojca zdanie na temat rozwoju nowych wspólnot? Czy można mówić o nowej wiośnie Kościoła?
M.D.: Myślę, że przeżywamy zalążki „nowego Zesłania Ducha” i „wiosny Kościoła”, które wyprorokowała Marta Robin. Wiosna Ducha Świętego, nowe Zielone Święta przychodzą przez serce Maryi. Głęboka jedność w łonie tej Odnowy jest darem Maryi. Odnoszę wrażenie, że różnorod­ność tych duchowych rodzin nie prowadzi już do rywalizacji. Ryzyko rywalizacji pozostaje zawsze, gdyż jesteśmy ludźmi, ale jest coś ponad to: intensywność życia duchowego, kontemplacyjnego i apostolskiego jest tak wielka, że usuwa w cień rywalizację. Czuje się, że czas jest krótki, że Chrystus jakby się spieszył, że Maryja chce, żebyśmy się ośmielili głosić Ewangelię wszystkim ludziom naszych czasów. Tak samo u Ojca Świętego czuje się niecierpliwe pragnienie odnowy Kościoła.
F.L.: Mówi ojciec często, że Kościół, za przykładem Chrystusa, przeżywa jakby swój „ostatni tydzień”. Co ojciec rozumie przez to wyrażenie?
M.D.: Osobiście bardzo lubię to wyrażenie, ale z pew­nością nie wolno robić z niego dogmatu! Ewangelia św. Jana zatrzymuje się w sposób bardzo szczególny na ostatnim tygodniu Chrystusa (począwszy od rozdziału 12). Bardzo mnie to zawsze zastanawiało. -Czy począwszy od Vaticanum II, nie weszliśmy w ostatni tydzień Kościoła? Stale stawiam sobie to pytanie. I pozostaje ono oczywiści pytaniem. Przeżywamy ostatni tydzień, to znaczy wielkie walki Apoka­lipsy, a jednocześnie niezwykle silne działanie Ducha Święte­go. Jego wołanie, by we wszystkim wracać do źródeł. Jesteśmy dziś świadkami schyłku wszystkich kultur. Wszyst­kie wielkie kultury zostały poruszone, by nie powiedzieć pogrzebane. Zwracało to moją uwagę nie tylko w Europie, ale również w Afryce i w Chinach. Człowiek rodzi się więc osierocony, słaby i kruchy. Jeśli spotyka Chrystusa, rozu­mie, że ma się na czym oprzeć, skąd czerpać siłę, że ma swe źródło. Kościół powinien być tu, by pomóc tej powstającej ludzkości, tak pięknej i tak kruchej, tak zadziwiająco pełnej siły, tak młodej, a jednocześnie podatnej na zranienie. Odnowa Kościoła powinna ogarnąć tę nową ludzkość pozbawioną korzeni, lecz spragnioną Absolutu. Powinna ją właśnie zaprowadzić do Chrystusa.

 

 

--------------------------------------------------------------------------------
[1] Ecône - seminarium integrystów biskupa Lefebvra (przyp. tłum.).